środa, 14 marca 2012

5. Surprise!


Składam moje sukienki w kostkę. Dalej nie mogłam uwierzyć w jego propozycję, to wszystko toczyło się zdecydowanie za szybko. Marcelina jechała razem z nami, a zaprosił ją, ku mojemu zdziwieniu - Zayn. Myślałam, że lepiej być nie mogło - pierwszy raz w życiu cudowne chwile nie zamieniają się w nostalgię (póki co).
- Brałaś mój Zakon Feniksa? - zapytała się Marcelina.
- Nie, czytałaś go ostatnio na wakacjach w Miami u Wiktorii i Gabi. - odpowiedziałam.
- Dobra, mam!
Fanatyczka. Cały czas maniaczyła tego pottera. Spakowałyśmy się. Dostałam SMSa od Harrego, że czeka na nas samochód. Wyszłyśmy, przywitał nas całkiem sympatyczny kierowca, zabrał nasze bagaże. Wsiadłyśmy kierując się w stronę lotniska.
- Wciąż w to nie wierzę... - uszczypnęłam Marcelę w rękę.
- Ała! Ale ja wierzę, nie musisz mnie szczypać!
- Właściwie, to dlaczego Zayn Cię zaprosił?
- Nie wiem, pewnie było mu szkoda, że zostałabym sama..
- Tak, pewnie masz rację! W ogóle się Tobą nie zajarał.
- Daj spokój, nie zachowuj się jak czternastolatka. Myśl realnie. Nigdy nie spodobałabym się TAKIEMU chłopakowi, nie ta liga. Pozatym, póki co mam dosyć kutasów. Pod jakąkolwiek postacią.
Pokręciłam tylko głowo patrząc na przyjaciółkę. Już ja wiedziałam co się kroi, za dobrze ją znałam.

Musiałyśmy jechać transportem publicznym, nie prywatnym z chłopakami, ich managerowie nie wyrazili na to zgody. Czekałyśmy ponad 30 minut na nasz lot London-NYC. Postawiłyśmy ostatni krok na ziemi brytyjskiej. Następny miał być już w Stanach.

***

Marci zatraciła się w świecie Pottera, ja w świecie Pink Floydów. Ku mojemu zdziwieniu, leciało z nami wyjątkowo dużo azjatów. No ale, Londyn i Nowy Jork to w końcu mozaika kulturowa, nie ma się co dziwić. Zdrzemnęłyśmy się parę razy, chociaż okropny ból ucha nie dawał mi spokoju. Po paru godzinach samolot przygotowywał się do lądowania. Myślałam tylko o tym, że już za chwilę zobaczę się z Harrym. Zaczęłyśmy powoli pakować nasz bagaż podręczny, kierując się w stronę wyjścia.
- Witamy w Korei! -usłyszałyśmy głos stewardessy z głośników samolotu. Popatrzyłyśmy się na siebie w szoku, ale szłyśmy dalej. Kierowałyśmy się w stronę budynku lotniska. Dopiero przy tabliczce "Seoul airport" wybuchłam śmiechem.
- Jesteś durna!? To wcale nie jest śmieszne! Gdzie my w ogóle jesteśmy! W jakimś socjalistycznym państwie, teraz zamkną nas w dyktatorskim więzieniu i już nigdy nie zobaczymy naszych rodziców! Cing ciang siong? Śmiej się dalej!
- Kochana, nie jesteśmy w Korei północnej, tylko południowej. Poza tym to Azja, rzut beretem do Ameryki. - faktycznie, śmiałam się dalej. Niesamowite, gdzie poprowadzi nas los. Szłyśmy przed siebie, otoczone samymi skośnookimi. Odebrałyśmy nasze walizki, nagle usłyszałam dźwięk dzwonka.
- Halo? Gdzie jesteście, Louis wyjechał po was na lotnisko, w dodatku przebrany za kobietę, żeby nikt go nie poznał...- jego głos. Jaki kojący.
- Chyba mu się to podoba, co?
- Hahaha, właściwie to tak! Ale ponawiam pytanie, gdzie jesteście?
- W Korei.
- Ha ha, żart roku. On na was czeka.
- Harry, naprawdę jesteśmy w Korei.
- Słucham? CO-ROBICIE-W KOREI?
- Jemy psy. Bardzo smaczne, mogli w sumie bardziej podpiec.
- To nie jest zabawne!
Tylko mnie śmieszyła ta ironia losu?
- Nigdzie się nie ruszajcie. Wysyłam po was prywatny samolot. Z kobietami jak z dziećmi...- kontynuował.
- Jak z dziećmi, powiadasz? No wiesz, z tego co wiem Caroline jest jeszcze wolna, skoro jestem dzieckiem...
- Oj przestań! Masz być jak najszybciej przy mnie. Marci też, bo Zayn mi już jęczy...(w tle słychać pełne paniki krzyki Malika "Ty zjebie! Morda! Jeszcze słowo!" - ale to MY jesteśmy dziećmi...)
- Czekamy na tego waszego tajniaka z samolotem. Louis zdąży w międzyczasie jakiegoś faceta na lotnisku poderwać.
Wyobraziłam sobie Harrego uśmiechającego się sam do siebie, tymi pięknymi dołeczkami, przykładającego do ucha telefon.
- Transport wysłany! Kocham Cię, bądź szybko.
Chyba liczył na odpowiedź. Jeszcze jej nie usłyszy.
- Buziaki! - rozłączyłam się.
Marcelina siedziała w dalszym ciągu oszołomiona.
- Zaraz przyleci po nas ktoś od chłopaków i zabiorą nas prosto do ich hotelu.
- No ja myślę! Nie możemy same nigdzie się wybierać. Nie możemy, to się źle skończy.
W tej kwestii musiałam przyznać jej rację. Żadna z nas nie była odpowiedzialna. A ja to już w ogóle. 

Siedziałam już owinięta hotelowym szlafrokiem. Dziś gala rozdania nagród grammy, a chłopcy biorą nas ze sobą. Byłam zdenerwowana, tym bardziej, że za chwilę miała poznać Eleanor i Mirandę, dziewczyny Louisa i Nialla. Suszyłam włosy, Marci malowała paznokcie.
- Podekscytowana? - odwróciłam się do niej
- Weź nic nie mów, zaraz zwymiotuję z nerwów.
- Pewnie Zayn zabiera Cię z uprzejmości..
- Ty jednak durna jesteś. Nie zabierałby mnie nie z uprzejmości, żeby nie było podejrzeń w mediach.
"Tak, to ja jestem durna" - pomyślałam.
Rozmowę przerwało nam pukanie do drzwi. Stał za nimi wysoki, dobrze zbudowany chłopak, wyjątkowo przystojny, o słowiańskiej urodzie. Spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że stoję w wilgotnych włosach owinięta jedynie ręcznikiem hotelowym.
- Cześć, jestem Adam, brat Eleanor... - powiedział głębokim, ciepłym głosem.
- Eliza! - podałam mu rękę.
- Przepraszam że przeszkadzam...
- Nie ma sprawy, wejdź do środka!
Marcelina na jego widok dosłownie - spadła z łóżka. Niezręcznie wygramoliła się z podłogi.
Chłopak uśmiechnął się.
- Adam
- Marcelina - Adam złapał delikatnie jej dłoń ze świeżo pomalowanymi paznokciami i złożył na niej delikatny pocałunek. Widziałam, że ugięły się pod nią kolana. Nie dziwię jej się.
- Wybaczcie zajście, Eleanor prosiła przekazać, że lada chwila zabiera was do fryzjerki
- Dziękujemy za informację! - uśmiechnęłam się życzliwie. Był idealny, miał w sobie jakiś magnes.
- To byłoby na tyle. Do zobaczenia wieczorem- wyszedł puszczając oczko w naszą stronę.
ŁAŁ. Spojrzałyśmy się na siebie. Obydwie myślałyśmy o tym samym. "Co to była za dupka?"

Pół godziny później siedziałyśmy już w fotelu fryzjerskim. Eleanor była jedną z najbardziej sympatycznych, skromnych osób, jakich miałam okazję kiedykolwiek poznać. Mirandę kojarzyłam z telewizji. Wywarła na mnie również dobre wrażenie. Mało się z Marceliną odzywałyśmy, byłyśmy onieśmielone ich obecnością. Fryzjerzy wyczarowali nam cuda na głowach. Pierwszy raz w życiu nie mogłam napatrzeć się na moje odbicie w lustrze. Teraz tylko makijaż, odzianie sukienek, butów, i czas ruszać na galę...

sobota, 3 marca 2012

4. More than this



Z PERSPEKTYWY MARCELINY

Kompletnie nie spodziewałam się takiego zakończenia dnia. Harry i Eliza wymknęli się po cichaczu, od razu to zauważyłam. Znowu zostawiła mnie z facetami, których w dodatku nie znam. Zaczęło się robić trochę niezręcznie, nikt za dużo nie mówił. Nie miałam wyjścia, otworzyłam kolejne wino. Zaczęłam widzieć podwójnie. Chłopcy też nie byli zbytnio trzeźwi.
- Ej, miłości nie ma - zaczął Niall.
Filozofia po alkoholu taa. Jeszcze na mój ulubiony, ostatnio, temat. Nie miałam ochoty tego komentować, wyzerowałam 3/4 szampana, które zostawiła Eliza. Chłopcy popatrzyli się na mnie z podziwem i zdziwieniem.
- Whoa, chyba poruszyłem niewłaściwy temat
Wzruszyłam ramionami patrząc na blondyna. 
- Jak można mówić że nie ma miłości?
Spojrzałam się na Liama. Widziałam jakąś pasję w jego oczach. Słuchałam go dalej.
- Jeżeli zakładasz, że jest nienawiść, to musi być też miłość. Możesz sobie zadać pytanie - czym ona jest. Ale miłość jest..
- ...nieokreślona - dokończyłam. Liam spojrzał się na mnie z uśmiechem.
- Nie da się jej zdefiniować, pod żadnym względem. To coś uniwersalnego. Napewno jest czymś pięknym, chociaż piękno to też kwestia względna. - kontynuowałam. 
Liam dalej na mnie patrzył. Łał, ładne oczy.
- Pierdole to..chwila..źle się czuję.. - powiedział Niall, cały blady.
Oho, pierwszy raz w życiu spotkałam kogoś, kogo organizm reaguje na alkohol gorzej, niż mój. Wstałam i mimo, że sama się zataczałam, zaprowadziłam go do łazienki. Zdążyliśmy w idealnym momencie. Siedziałam chwilę z blondynem, do czasu, kiedy zauważyłam, że zasnął przytulony do deski klozetowej. Przykryłam go jakimś kocem i wróciłam do chłopaków. Kręciło mi się w głowie jak cholera. Usiadłam obok nich, wypiłam kolejną lampkę szampana. Tak, to była idealna noc do kompletnego zniszczenia się.
- Ja jestem w związku od paru dobrych lat. I wiecie co? Jestem szczęśliwy. Miłość to po prostu najczystsza forma uzależnienia, a narkotykiem jest druga osoba. Jesteś na haju będąc w jej pobliżu, tracisz poczucie czasu, miejsca, liczy się tylko tu i teraz, to zupełnie inny wymiar świadomości. I nie wierzę, że to teraz mówię, bo nienawidzę takiego pierdolenia, ale to jest piękne.
Zayn, Liam i ja spojrzeliśmy się na Louisa. Takie przemowy są do niego zupełnie niepodobne. Ten jednak po chwili wyjął z kieszeni marchewkę i zaczął ją jeść. To totalnie rozluźniło atmosferę.
- A teraz pozwólcie, że zawiozę rzygusa Nialla do domu, sam się nie dowlecze a jako jedyny nie mam żadnych promili alkoholu we krwi. Miłej nocy dzieciaki, bawcie się dobrze! - po czym wyszedł, gładząc swój pasiasty T-Shirt. Zostaliśmy we trójkę.
- A jak właściwie jest z Tobą? - Zayn skierował swoje piękne, czekoladowe oczy w moją stronę.
Jackpot, akurat dzisiaj trafiło mi się takie pytanie. Patrzyłam się w ziemię, wiedziałam jednak, że zarówno Zayn jak i Liam patrzą się na mnie z zainteresowaniem.
- W sumie to chyba nie mam powodu, żeby Wam nie ufać. OK, podobnie jak Louis, byłam w paroletnim związku, do dzisiaj. Teraz to już właściwie nie wiem, czy to była miłość, czy rutyna. Wiem napewno, że ufałam mu w stu procentach. Po tylu latach, zdradził mnie z całkowicie przypadkową osobą. Zero skruchy, cieszył się, że się o tym dowiedziałam, męczyła go monotonnia...
- ...chyba monogamia.. - przerwał mi Zayn.
- W każdym razie.. - kontynuowałam - gdyby nie alkohol płakałabym teraz w poduszkę. Pierdolić facetów. Bez urazy panowie, z Wami piję, Wy jesteście w porządku.
Słychać było, że siedziałam już ładnie wstawiona.
- Chłopak nie wie co stracił. Miał normalne życie i super dziewczynę. Byłem z Danielle dwa lata, nie wytrzymałą presji, ze strony fanek, mediów. To istne piekło, i mało kto długo wytrzymuje życie w tym gównie. - Liam wyraźnie posmutniał. W sumie to miał rację. Bałam sie o Elizę. że wchodzi do tego chorego świata show businessu. Albo to właściwie on wchodził. W jej życie buciorami.
***
Nawet nie wiem kiedy zasnęliśmy. Chyba przyśniło mi się, że Zayn pocałował mnie w usta., dziwne. Obudziłam się między przytulającym mnie Liamem, a Zaynem na ziemi. Nade mną stała Eliza trzymająca za rękę Harrego. Najlepszy poranek, jaki mogłabym sobie wyobrazić.

Z PERSPEKTYWY ELIZY

Harry zaprosił mnie na kolację, na którą mieliśmy wybrać się wczoraj. Znowu się bałam, ale już nie tego, że spotkanie będzie niewypałem. Wręcz przeciwnie, że sielankę przerwie wyjazd zespołu do Stanów. Ostatni raz przejrzałam się w lustrze, miał przyjechać po mnie lada chwila. Czerwona, obcisła sukienka z dekoltem, czarne Laboutin'y i Chanel Mademoiselle. Przegładziłam ręką moje blond loki, poprawiłam czerwoną szminkę na ustach. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam przed drzwi. Szłam wyprostowana, modląc się tylko, żeby nie wywalić się przed Styles'em. Na przywitanie czule się pocałowaliśmy. Otworzył mi drzwi, usiadłam obok niego.
- Do której restauracji jedziemy? - zapytałam.
- A kto mówił coś o restauracji?
Zaczęłam się denerwować, że coś mi się pomieszało, ale przecież Harry był w koszuli i eleganckich butach.
- Miałeś zabrać mnie na kolację...?
- Jedziemy na kolację. - odwrócił głowę w moją stronę i pocałował mnie w czoło. Jechaliśmy już dobre półtorej godziny, byliśmy gdzieś na przedmieściach Londynu. Znajdowaliśmy się w bliżej nie określonej lokalizacji, typowo angielski krajobraz - wysokie, zielone pagórki, doliny w których gdzieniegdzie znajdowały się domki i pasły się owce. Zatrzymaliśmy się na jednym z najwyższych pagórków.
- Je demande, mademoiselle? - podał mi rękę. Wysiadłam, choć było to nie lata wyzwaniem w 15-centymetrowych butach. Pod moimi stopami rozpościerał się malowniczy obraz zielonych pagórków, przez który płynął strumień, wzdłuż którego poukładane były światełka, tworzące napis "you are incredible". Naprawdę nie wierzyłam w to, co widzę. Czułam się jak jedyna dziewczyna na świecie. Jakbyśmy we dwoje byli jedynymi ludźmi na świecie. Nawet zaczynałam w to wierzyć.
- To Ty jesteś niesamowity..
Przytuliłam się do niego. Nie zasługiwałam na to, nie zasługiwałam na niego, właściwie to nie zasługiwałam na nic, co mnie w moim życiu spotkało. Cieszyłam się chwilą, będąc świadoma, że przepiękne chwile spotykają mnie tylko po to, żeby zaraz poszły się jebać i żebym cierpiała podwójnie.
- Wracając do kolacji.. - zaczął Hazza.
Zupełnie zapomniałam o kolacji. Loczek wyjął z kieszeni swojego ulubionego batona. 
- Tylko pamiętaj, musimy jeść jednocześnie, żeby drugi paluszek twixa nie poczuł się samotny.
Zaczęłam się śmiać, miałam łzy w oczach. To było naprawdę zbyt piękne. Zdjął marynarkę i rozłożył ją na trawie. Zaproponował, żebyśmy usiedli. Przytulił mnie do siebie i przyglądał mi się.
- Nie patrz na mnie - powiedziałam zasłaniając twarz rękoma. Nienawidzę mojego profilu.
Schował moje dłonie do swoich. Przybliżył się lekko.
- Jesteś piękna - wyszeptał mi do ucha.
Moje najgorsze obawy się spełniały. Totalnie się w nim zatracałam. Nie czułam żadnego skrępowania. Usiadłam na nim, dokładnie przyglądałam się jego twarzy. Na policzku miał bliznę, nigdy wcześniej jej nie zauważyłam. Jego oczy w świetle księżyca przyjęły barwe czystej, intensywnej zieleni, choć w zależności od światła bywają niebieskie lub szare. Usta. Kąciki ust podniosły się do góry w chwili, kiedy na nie spojrzałam. Uśmiechnął się. Dokładnie wiedziałam, w którym miejscu powstaną dołeczki. Pokochałam każdy-centymetr-jego-ciała. Przede wszystkim pokochałam jego osobowość. Nie potrzebowaliśmy rozmawiać. Patrzyliśmy sobie w oczy i dokładnie wiedzieliśmy, co druga osoba chce nam przekazać. Miałam wrażenie, że nasze dusze unoszą się gdzieś splątane w jedność pod powierzchnią, odcięte od całej reszty. 
- Kocham Cię
Patrzyłam się na niego bez słowa. Powiedział to. Cholera, powiedział.
- Kocham Cię, kurwa.
Patrzył się na mnie dalej. Nie, żebym mu wierzyła. Ja to wiedziałam. Czytałam z niego jak z kartki.  Nie lubię mówić. Po prostu go pocałowałam. Doskonale wiedział, co to oznaczało. "Ja Ciebie też".

środa, 29 lutego 2012

3. Rule The World

- Z duża. Przyniesiesz mi S?
- Pewnie. Trzymaj.
Tym razem mała czerwona pasowała idealnie.
- Może być?
- Ba! Idę zająć kolejkę do kasy!
Przejrzałam się jeszcze parę razy w lustrze, wygładziłam sukienkę. Ładne buty, pomalowane paznokcie i będzie dobrze, mam nadzieję. Stresowałam się jak cholera, może w końcu zaczniemy w odpowiedniej kolejności. Harry zarezerwował stolik na 19, zostały mi cztery godziny. Wracając do domu oślepił mnie parę razy blask fleszu. Nie wiem czy byli to paparazzi, czy już efekt placebo. Po powrocie wzięłam relaksującą kąpiel w olejkach, nałożyłam wałki, wyszłam do Marci. Paliła na łóżku z notebookiem na kolanach. I ten jej wyraz twarzy. Zwiastował kompletną katastrofę i przyszłe załamanie emocjonalne. Ukucnęłam przy niej nic nie mówiąc. Pokazała palcem na zdjęcie z imprezy w Szczecinie, na którym Tomek całuje się z jakąś dziewczyną. Cała pobladłam. Oczy Marceliny były całkowicie przeszklone, nie wiedziałam, czy to przez dym, czy przez chłopaka. Po prostu się do niej przytuliłam, siedziałyśmy tak z trzydzieści minut. Trwanie w tej pozycji przerwał nam dzwonek telefonu Marceli.
- Odbierz - poradziłam jej. Wiedziałam, że to Tomek. Przyłożyła komórkę do ucha. Słuchała, nie odezwała się ani słowem. Po pięciu minutach milczenia się rozłączyła.
- Związek na odległość nie ma sensu. Za długo w tym siedział, chce teraz pocieszyć się wolnością. Przyjechał na weekend bo chciał to zakończyć, ale nie miał odwagi, i cieszy się, że te zdjęcie się ukazało.
Zatkało mnie. Z takiej strony go jeszcze nie znałam. Prawdziwy drań, miałam ochotę zadzwonić do niego i wszystko mu wygarnąć, nie, jeszcze lepiej - obić mu pysk, żeby Marcelina nie miała nad czym płakać. Zbliżała się 19. Bałam się zostawić Marceli samej, ale nie miałam wyboru. Wskoczyłam w dresy, założyłam najwygodniejsze buty i wyszłam z domu. Przez ostatnie parę godzin, od obejrzenia zdjęcia Tomka kompletnie się wyłączyłam i zapomniałam o Harrym i o jakimkolwiek spotkaniu. Myślałam tylko o tym, jakimi skurwielami są faceci. Zaszłam do Tesco. Kupiłam trzy paczki pringlesów, czekolady, wszystkie możliwe rodzaje lodów Ben & Jerry's, popcorn, właściwie wszystko co spełniało kryteria kaloryczności i smakowitości. Doliczając 8 paczek petów i starbucks'owe frapuccina na wynos. Wróciłam do domu obładowana tobołami wszystkiego co najlepsze.
- Co tutaj robisz i dlaczego jesteś w dresie? - zapytała się zdziwiona Marcela. Cała się rozmazała, wyglądała jak malutka panda.
- Dziś Ladies night! - rzuciłam w stronę Marceli jej piżamę, rozłożyłam wszystkie opakowania lodów dookoła łóżka, wzięłam dwie łyżki i najmilszy koc jaki miałyśmy. Włączyłam Titanica na laptopie. Patrzę na zebarek - 20. Wysłałam Harry'emu lekko kąśliwego SMSa "Przepraszam, nie dam dziś rady, sytuacja awaryjna. Na pewno znajdziesz miłe zastępstwo na ten wieczór". W tej chwili każdy osobnik płci męskiej był moim wrogiem.
Bilans wieczoru:

  • 10 litrów lodów i sorbetów
  • 2 litry czerwonego wina
  • 4 paczki fajek
  • 3 opakowania chusteczek
  • połowa makijażu oczu rozmazana pod powiekami

- Nie wierzę, że nie spotkałaś się z Hazzą. Przecież to Harry Styles, a nie jakiś chłoptaś.
- Pierdolisz głupoty. To tylko samiec, kolejny skurwiel, no. Nie, nie mam dziś siły na facetów. Ani dziś ani w ciągu najbliższego miesiąca.
- Piątka siostro!
Leżałyśmy jedząc pringlesy i rozmyślając nad formą projektu na zajęciach psychologii. Nagle coś stuknęło w okno. Dziękować Bogu, że nie oglądałyśmy żadnego horroru, bo pewnie wyskoczyłabym z tasakiem. Wyjrzałam przez nie. Pomyślałam tylko "O ja pierdolę".
Stał tam pod oknem, z cymbałkami. Otworzyłam okno.
- Co ty robisz?
- Próbuję być romantyczny!
- Za dużo filmów się naoglądałeś kochanie
- Niestety nie potrafię grać na gitarzę, ale przygotowałem coś innego..
I zaczął śpiewać "Rule The World" Take That. I grać do tego na cymbałkach, co wyglądało absolutnie komicznie. Marcela stanęła za mną, zaczęła chichotać.
- Jest przeuroczy - szepnęła mi do ucha.
Rzeczywiście, 21-letni facet grający serenadę na cymbałkach o godzinie 23. Przeurocze.
W trakcie drugiego refrenu z krzaków wyszła cała reszta zespołu - Zayn, Louis, Niall i Liam. Śpiewali już całą grupą. Sąsiedzi zaczęli się budzić, jednak nikt nie rzucał pomidorami i nie wzywał policji, jak to zawsze bywało w filmach. Po zakończeniu pokazu ludzie wyglądali z okien i klaskali. Ironia sytuacji mnie przerastała. Zza rogu wyskoczyli fotoreporterzy. Przepięknie uśmiechnęłam się do obiektywu jednego z nich pokazując środkowy palec, chłopaków zaprosiłyśmy do siebie.

- To było szaleństwo haha! Nigdy czegoś takiego nie robiłem - powiedział podekscytowany Niall przekraczając próg mieszkania.
- Dziewczyny, chyba coś Wam się stało...
Nie zrozumiałyśmy słów Liama. Spojrzałyśmy na siebie i...no tak. Titanic + tusz i eyeliner, doskonałe połączenie.
- Rozgośćcie się u nas w pokoju, zaraz dojdziemy! - pokazałam chłopakom kierunek . Liam i Zayn śledzili Marcelinę wzrokiem. Nic dziwnego, nawet jako panda wyglądała świetnie. Poszłyśmy do łazienki, przydałoby się nie straszyć twarzą. Wróciłyśmy piękne, jak zwykle z resztą, trzymając kolejne dwie butelki wina. Jak szaleć to szaleć.
- Chodźmy się przejść - szepnął mi do ucha Harry. Wymknęliśmy się żeby nikt nas nie zauważył. Zostawiłam Marcelę pod opieką czterech dżentelmenów i dwóch butelek alkoholu.
Szliśmy wzdłuż uliczek białych szeregowców.
- Pojutrze wyjeżdżamy do Stanów
- Pardon?
Nie wierzyłam w to co słyszę. Wydawało mi się, że średnio mi na nim zależy, jednak po tym co powiedział miałam ochotę zamknąć go w klatce i wpatrywać się w niego całymi dniami.
- Wywiady, koncerty w paru stanach. Nie będzie nas dwa tygodnie.
- Co to ma właściwie być? - zapytałam, już zestresowana. Łzy cisnęły mi się do oczu, robiłam wszystko żeby powstrzymać się od niekontrolowanego wybuchu płaczu.
- Ale o czym Ty mówisz?
O czym mówię? Zaczęła mi się trząść dolna warga. Miałam już zdecydowanie dosyć na dzisiaj. Błądziłam w jego oczach, szukałam w nich czegoś. Osobiście znałam go czwarty dzień. Czułam się przy nim jak zakochana smarkula.
- O nas - odpowiedziałam.
Wyszliśmy z osiedla na plac trawiasty. Zatrzymał się na chwilę.
- Połóżmy się na trawie - zaproponował Styles.
Tak też zrobiliśmy. Niebo mieniło się tysiącami migoczących gwiazd. Ku mojemu zaskoczeniu przyciągnął mnie do siebie tak, że leżałam na jego klatce piersiowej. Złapał moją brodę końcami palców i skierował w stronę swojej twarzy. "Jak słodko, zaraz się porzygam." pomyślałam. Od razu usłyszałam w głowie głos Marceliny, jak mówi, że chociaż raz mogłabym wczuć się w klimat. Chyba wykształciłyśmy już u siebie zdolności telepatyczne. Miała rację.
- Podchodząc do Ciebie w tym pubie, spodziewałem się czegoś kompletnie odmiennego. Szczerze? Myślałem że skoczysz mi na szyję i wylądujemy prosto w łóżku.
- W sumie, to Twoje wyobrażenie niewiele różniło się od zaistniałej sytuacji...
Zaśmiał się.
- Nigdy nie musiałem się o nikogo starać. Wykorzystywałem i zostawiałem, mimo że z natury jestem uczuciowym romantykiem. Nie znalazłem nikogo, kto przykułby moją uwagę na dłuższą metę.
"4 dni, whoa, rekord" pomyślałam. "Shhhh niech mówi dalej" usłyszałam w głowie głos Marceli.
- Jesteś niezwykła.
Przez chwilę po prostu patrzyliśmy sobie w oczy. Byliśmy tak blisko, ze bałam się, że poczuje jak serce wyskakuje mi z piersi. Pocałował mnie. To było coś kompletnie odmiennego niż pocałunki, których doświadczyłam do tej pory. TO było szczere. Czułam się jak na haju, straciłam kontrolę nad ciałem a w głowie siedziała mi tylko różnorodność tęczówki jego oczu. Poczułam się jak pani świata.

Zasnęłam na nim myśląc o nim, obudziłam się obok niego widząc jego twarz. Przez parę godzin doznałam prawdziwego szczęścia. Wstałam druga. Otwierając oczy zobaczyłam już jego roześmiane patrzydła skierowane w moją stronę. Leżeliśmy tak przez dłuższą chwilę, kompletnie nie zwracając uwagi na fakt, że znajdujemy się na środku trawiastego placu, a ludzie z zainteresowaniem się nam przyglądają. W końcu wstaliśmy, wytrzepaliśmy się i zmierzaliśmy w stronę mojego domu.

2. Kac London

Poczułam ciepłe promienie słońca na policzku. Przeciągnęłam się. Czułam zapach świeżej pościeli i męskich perfum. Hola hola! Męskich perfum!? W tym momencie oprzytomniałam. Wstałam gwałtownie ale z delikatnym wyczuciem, żeby nie obudzić osoby leżącej obok. Pamiętałam tylko pojedyncze urywki z poprzedniej nocy. Harry jeszcze spał. Światło słoneczne odbijało się od jego włosów, ciała i nieskazitelnie białej pościeli, przez co Styles wydawał się wręcz promieniować. Przyglądałam się temu sielankowemu widokowi przez dłuższą chwilę. Sięgnęłam do torby. OK, portfel jest, telefon jest. Cholera, telefon. 37 połączeń nieodebranych od Marceliny. Jestem już trupem. Pospiesznie się ubrałam i wyszłam z domu. Oh great, którędy teraz iść? Zadzwoniłam po taksówkę. Czekając na krawężniku zapaliłam papierosa. 

Weszłam do domu ze Starbucksowym White Caffe Mocca i Caramel Macchiato na zgodę. Przy drzwiach dorwała mnie Marcelina.
- Czyś Ty oszalała!? Chciałam już dzwonić do Twojej matki! Po co Ci w ogóle ten telefon?
- Spałam z Harrym Stylem - powiedziałam beznamiętnie.
- Nie obchodzi mnie c...pardon?
- Spałam ze Styles'em
- Ha ha, zabawne. A teraz powiedz mi co naprawdę się stało ostatniej nocy, nie mogłam spać ze stresu.
Wzięłam Marceline za rękę i usiadłyśmy na tarasie przy Mocce, Macchiato i jak zwykle, papierosach.
Opowiedziałam jej wszystko z poprzedniego wieczora. Bynajmniej to, co pamiętałam.
- Nie wierzę. Nie wierzę. No way, stara. I co teraz? - zapytała się mnie Marcelina z rozdziawioną paszczą.
- Nie wiem. Nie wymieniliśmy się numerami, nic. Z resztą po co, było fajnie, chyba, i po wszystkim. Będę miała co wspominać!
- Głupia jesteś. Nie możesz zmarnować szansy, skoro już się spotkaliście i coś zaiskrzyło.
- Kochanie, to życie. A w życiu nie ma miłości. No, może oprócz Ciebie i Tomasza. - wypuściłam z ust dym.
- Właśnie, jak tam z Tomeczkiem? - dopowiedziałam.
- Poszedł po zakupy na śniadanie, zaraz powinien być. Wyczuł ode mnie alkohol, ale nie nakrzyczał.
- Może niech jeszcze Cię wyprowadza na smyczy...

Weekend zleciał z błyskawiczną szybkością. Tomek wrócił do Polski. Nadszedł poniedziałek, pierwszy dzień na uczelni. Byłam podekscytowana i zdenerwowana. Tradycyjnie skoczyłam rano po kawy i paczkę papierosów. Stojąc w kasie czułam na sobie wzrok jakiejś dziewczynki. Niewzruszona poszłam dalej. Wróciłam, obudziłam Marcelinę, poszłam się malować i układać włosy. Gotowa dołączyłam do Marceliny na tarasie. Była cała blada, czytała gazetę ze swojego iPada. 
- Patrz... - wręczyła mi urządzenie.
Nagłówek "Nowa dziewczyna Harrego Styles'a?". Ciekawie. Patrzę niżej. Zdjęcie pijanej blondynki w krótkiej sukience przytulającej się z Harrym w środku Londynu, później zdjęcia robione już rano tej samej blondynki w wielkich okularach przeciwsłonecznych i palącej papierosa z podpisem "rankiem przed domem piosenkarza". To byłam ja.
- Absurd. Nie, no to żart. Powiedz, że zrobiłaś to na photoshopie, albo coś. Przecież zaraz będą tłumy dziennikarzy pod domem. My nawet nie jesteśmy parą! - zaczęłam panikować. Spaliłam jeszcze parenaście petów. Owinęłam się szalikiem, założyłam ciemne wayfarrery i wyszłyśmy z domu. Na moje nieszczęście, w autobusie każdy czytał dzisiejszą gazetę. Schowałyśmy się z Marceliną w najczarniejszym rogu. Wysiadłyśmy na Plumstead, 10 minut metrem i byłyśmy przed budynkiem UCL. Tutaj czułam się bezpieczna. Zdjęłam szalik, okulary. Szłam korytarzem trzymając mojego Maca. Zatrzymałam się, szczypnęłam Marcelę w rękę. Trzy lata temu w takiej sytuacji schowałabym się pod stół. W tym przypadku, szłam dalej, mając nadzieję, że mnie nie zauważy.
- Eliza..?
"Shit, I'm fucked" pomyślałam.
- Harry! - powiedziałam, niby zaskoczona. Chwila niezręczności. Dał mi całusa w policzek.
- Zayn, Liam - to Eliza i...? - spojrzał pytająco na Marci.
- Marcelina - uśmiechnęła się zalotnie i wyciągnęła rękę do każego po kolei. 
- Pozwolisz na słówko? - zwrócił się do mnie Harry.
Serce mi stanęło.
- Czemu uciekłaś tak wcześnie? Nie zostawiłaś wiadomości, numeru, nic? 
Zatkało mnie. Nie sądziłam że na to liczył.
- Marcelina wydzwaniała do mnie całą noc, chciałam jak najszybciej być w domu żeby się nie martwiła
- Zabawne, że dowiedzieliśmy się o sobie wszystkiego z wyjątkiem tego, że studiujemy na jednej uczelni..
Poczułam że moją twarz oblewa rumieniec. Wiele osób nam się przyglądało, patrzyłam tylko, czy nikt nie trzyma w dłoni aparatu albo komórki. 
- Widziałaś dzisiejszą gazetę, wchodziłaś na portale plotkarskie? - kontynuował
- Tak...
- Przepraszam Cię za to. Trochę mnie wczoraj poniosło. 
Słuchałam jego głosu i odlatywałam. Totalnie traciłam nad sobą kontrolę, patrzyłam tylko na jego oczy. 

_________________________________________________________

Rozdział ani jakiś wciągający, ani długi, ale ładnie wprowadza do dalszych wątków. Kolejna część już niedługo!

1. Hello UK!



Wysiadłyśmy z samolotu stawiając pierwszy krok w nowe życie. Marzyłyśmy o tym od paru dobrych lat, spędzałyśmy noce nad książkami - w końcu się udało. Wzięłam głęboki oddech angielskiego powietrza. Ruszyłyśmy przed siebie bez słowa. Byłyśmy otumione euforią. Weszłyśmy do budynku lotniska aby odebrać bagaże, przy okazji zahaczając o kawiarnie.
- Marcelina, dalej nie mogę w to uwierzyć. Dostałyśmy się na UCL, mamy mieszkanie i załatwioną pracę. W końcu jesteśmy tu, gdzie nasze miejsce..
- Idziemy to dzisiaj uczcić! Zalejemy się w trupa
- U Ciebie o to akurat nietrudno hahah 
Marcelina zrobiła obrażoną buźkę. Po chwili zadzwonił do niej telefon. To był jej chłopak, Tomek. Byli razem jeszcze od czasów gimnazjum. Zabawna historia, Tomek napisał do niej po tym, jak go zaczepiłam po pijaku z profilu Marceliny na portalu społecznościowym, dobre czasy. Otworzyłam mojego mac'a, zalogowałam się na facebooka. Przez chwilę wróciłam myślami do Szczecina, mojego miasta rodzinnego, do ludzi, przede wszystkim do tych, którzy za czasów gówniary niszczyli mi życie. Uśmiechnęłam się pod nosem na myśl o tym, jak teraz zasuwają w kebabie. 
- Znowu pytał się czy nie jesteś głodna i nie boli Cię główka? - spytałam przyjaciółki kiedy spostrzegłam, że chowa telefon do torebki.
- Daj mu już spokój!
- Żartuję przecież, kocham was - poczochrałam przyjaciółkę po jej długich kasztanowych lokach.
Wsiadłyśmy do autobusu który zawiózł nas na przedmieścia Londynu, po czym wsiadłyśmy do metra dojeżdżając do Highgate. Przed wejściem do domu spaliłyśmy papierosa.
- Ciekawe jak dzieciaki na uczelni i nauczyciele. Słyszałam że nasz profesor psychologii to niezły skurwiel, każe szybko decydować się na specjalizację - powiedziała Marci
- Jak będzie, tak będzie. Najważniejsze że jesteśmy tu razem!
- Oooo! Jaka kochana! Może sobie w końcu kogoś znajdziesz, zawsze mówiłaś, że pierwszy raz na poważnie zwiążesz się z kimś dopiero w Londynie
- Marcelina, teraz mamy się skupić na przyszłości, nawyżej zostanę starą psycholożką z milionem kotów na głowie i fioletową trwałą, naprawdę wolę to niż spędzenie starości w zapleśniałym Szczecinie sprzedając do 60 roku życia fast foody, jak co niektórzy
Moja przyjaciółka zachichotała na zasugerowane wspomnienie naszego dawnego znajomego. Weszłyśmy do domu. Tak, dom to definitywnie odpowiednie słowo. Mieszkanie na osiedlu typowo angielskich, białych szeregowców. Do dyspozycji miałyśmy jedno, wyższe piętro. To było moje miejsce. Wszystko urządzone dokładnie tak jak zaplanowałyśmy wcześniej. Minimalizm z domieszką retro, łazienka z wielką wanną i pięknie ozdobionym lustrem. Tak jak to sobie wymarzyłam. Wzięłyśmy się za rozpakowywanie. Nie było tego wiele, wzięłyśmy mało ubrań, planowałyśmy nadrobić braki na Oxford Street. Flakony z markowymi perfumami pięknie komponowały się na naszej toaletce i w łazience. Zaczęłyśmy ogarniać się po podróży. Świeże i świetnie ubrane wyszłyśmy z domu. It's time to celebrate..!

- To co, pare kolejek kamikadze? - zaproponowałam Marcelinie.
- Eliza, jeżeli Tomek się dowie...
- O jezu, nie dowie się! - powiedziałam i pobiegłam do baru po turkusowy trunek bogów. Poszłyśmy do pubu niedaleko Oxford Street, pierwszy w którym nie było napalonych kiboli, właściwie nie było tam nikogo oprócz samotnego mężczyzny po 50 sączącego whiskey. Może rzuciła go żona. A może był uzależniony i zaprzepaścił całe swoje życie w alkoholu? Normalnie pewnie chwilę bym się nad tym zastanowiła, teraz miałam to w dupie. Po WIELU shotach wpadłyśmy na tragiczny pomysł dzwonienia po starych znajomych. Raz zamiast zadzwonić do Marty wybrałam pozycję "Mama". Musiałam opanowanym głosem mówić jak wspaniale zwiedzało się British Museum. Gdyby wiedziała że zamiast zarejestrować się na uczelni chlejemy w jakimś syfiastym barze zaraz wróciłabym do Polski. Zaczęłyśmy palić papierosa po papierosie, w mgnieniu oka cały lokal był zadymiony do granic możliwości. Nawet nie zauważyłyśmy, że ktoś usiadł naprzeciwko nas. W pewnym momencie zadzwonił telefon Marceliny. Wybuchłyśmy śmiechem będąc pewne, że to któryś z naszych szczecińskich znajomych, do których wydzwaniałyśmy.
- Matko boska...
- Co jest? - zapytałam
- To Tomek
- O cholera, ahahahah, idź odbierz i staraj się nie plątać słów
Marcelina odeszła na chwilę od stolika. W tym momencie dostrzegłam dwie męskie sylwetki naprzeciwko naszego miejsca. Nie zwróciłam na to większej uwagi, paliłam dalej. Po chwili wróciła przyjaciółka, ledwo stojąc na nogach.
- On czeka na mnie w domu
- Hahaha Marci proszę Cię, chyba nie jesteś aż tak pijana żeby nie pamiętać, że zostawiłaś chłopaka w Polsce
- Przyleciał na weekend, czeka przed naszym mieszkaniem
- Shit, dostanę ochrzan od Tomaszka że znów Cię upijam
- W tym momencie to mój najmniejszy problem! Mam nadzieję że lata praktyki udawania trzeźwej przed rodzicami poskutkują. Zwijasz ze mną?
- Zostanę jeszcze trochę, nie będę przeszkadzać Tobie i Tomaszkowi w igraszkach!
- Ha ha, ależ Ty zabawna! Tylko nie siedź za długo i odbieraj telefon!
- Dobrze mamo - pożegnałyśmy się.
Okej, zostałam sama. W sumie to dobrze, kłębiło mi się w głowie mnóstwo myśli, mnóstwo osób i wspomnień. Myślałam, że wraz z wyjazdem zostawię wszystko za sobą i dotychczasowe życie oddzielę grubą linią, Nic z tego. Zamówiłam kolejną kolejkę.

- Taka dziewczyna nie powinna chyba tyle pić - zobaczyłam obok siebie uśmiechniętego chłopaka z brązowymi, gęstymi loczkami i zielonymi oczami. "Niemożliwe.." pomyślałam. Byłam pewna że mam jakieś halucynacje przez alkohol. Patrzyłam się na niego wybałuszonymi ślepiami.
- Jestem Harry! - "tak, doskonale o tym wiem" pomyślałam. Parę lat temu, razem z Marceliną miałyśmy obsesje na punkcie zespołu One Direction. Szczególną słabość miałam do Harrego. Wyrosłyśmy z tego, nawet zapomniałam o ich istnieniu.
- i co z tego? - odpowiedziałam. Harry zastanawiał się czy to była odpowiedź na jego pierwszą czy drugą wypowiedź, był jednak wyraźnie zaintrygowany. Na przełamanie lodów poczęstowałam go marlboro.
- Dziękuję, nie palę - uśmiechnął się ciepło. Nogi miałam jak z waty, czułam się jak ta 15-letnia gówniara która oglądała wszystkie wywiady z jego udziałem. Sama wyjęłam peta i odpaliłam.
- Skąd jesteś? Słyszałem że nie mówisz po angielsku
- Z Polski, kraju postkomunistycznego w środkowej Europie. Tłumaczę, bo wiele osób nie ma zielonego pojęcia o istnieniu takiego państwa.
- Ah, tak. Faktycznie, masz słowiańską urodę. Mam w Polsce wiele fa...to znaczy, znajomych - poprawił się zielonooki szatyn.
Byłam za bardzo pijana żeby udawać tajemniczą dziewczynę z zadupia, która nie wiedziała co się kroi.
- Proszę Cię, doskonale wiem kim jesteś.
- Za to ja nie wiem, kim Ty jesteś. Opowiedz mi coś - patrzył mi się w oczy.
Zamówiliśmy sobie po kolejce, potem po kolejnej. Ja opowiedziałam mu o praktycznie całe moje życie, on mi o urokach i wadach sławy, utracie prywatności i przypadkach sprzedaży duszy mediom lub co się działo, kiedy się temu sprzeciwiano.
- Łał. Jesteś jedyną osobą która zna mnie jako Harrego Styles'a z One Direction, a jestem i czuję się przy Tobie jak zwykły Harry, niesamowite.
Nagle podszedł do nas jakiś chłopak. Istotnie, tak pochłonęła mnie rozmowa, że zapomniałam, że do pubu przyszedł z kompanem.
- Państwo wybaczą, że państwu przerywam, ale może lepiej zostawię państwa samych. Przy okazji, Louis jestem - wyciągnął do mnie rękę.
- Eliza - przedstawiłam się.
- Miło mi Elizo, że nie prosisz mnie o zdjęcie, autograf albo powiedzenie "Pozdrawiam Krystynę" do kamery. Uważaj, Harry szaleje z językiem w czasie całowania.
Oboje z Louisem zaczęliśmy się śmiać. Styles wysłał mu piorunujące spojrzenie.
- To ja już lepiej sobie pójdę..Miłej zabawy! - Louis podniósł rękę w geście pożegnania po czym opuścił lokal. Niesamowicie kręciło mi się w głowie, żadne z nas do końca nie ogarniało. Momentami widziałam tylko przebłyski męskich dłoni trzymających drinka z lodem, czułam czyiś oddech na szyi.


___________________________________________________________________

Tak właśnie zakończyłam pierwszą notkę na blogu! Spodziewajcie się kolejnej bardzo niedługo, mam wenę!       Jak widzicie, to opowiadanie różni się nieco od wszystkich innych, jest ewenementem ale myślę, że to akurat   jego atut. Mam nadzieję że się spodobało, buziaki directionerki <3